Wspomnień z dzieciństwa zawsze wiele. I przychodzą jak Szwejk, zawsze mając na podorędziu stosowną anegdotę. A skojarzenia też chadzają własnymi drogami… Widziałem ostatnio rodzinny samochód. Stał na poboczu z podniesioną maską, a ojciec usiłował dociec awarii. W środku, na tylnym siedzeniu trójka młodzieży szkolnej, zniecierpliwiona nieplanowanym postojem wbita w ajfony czy tablety komunikowała całemu światu swoje nieszczęście…
… a opodal, za osiedlem były garaże. Kilka długich rzędów budek z blachy falistej. A ówczesne samochody, wprawdzie o niebo zawodniejsze niż dziś, ale też i dające się naprawić prostymi narzędziami i odrobiną wiedzy. Każdy posiadacz był siłą rzeczy mechanikiem. A my przerywaliśmy każdą zabawę lub zgoła od razu przychodziliśmy pod owe garaże. Zawsze ktoś coś majstrował przy silniku. Jawiło nam się to jako wyższy stopień wtajemniczenia. To była magia. Magia mechaniki. A naprawa jako władza nad buntującą się materią. I okiełznanie pędu i przestrzeni. Kombinacja rurek, linek i bóg wie do czego służących kształtów. Zapach smarów i benzyny, modulowany opadający i wznoszący się ryk otwartego silnika – to była dla nas najpiękniejsza muzyka! I usmarować potrafiliśmy się od samego patrzenia. A gdy jeszcze któryś z mężczyzn poprosił nas o pomoc!.. Na przykład posadził w kabinie i kazał dodawać gazu! Wyróżniony stawał się wtedy uczniem czarnoksiężnika. No i czuliśmy się jak w w zamkniętym dla postronnych, nobilitującym klubie! Dziewczyny? A co one tam mogą wiedzieć…
Albo takie koło… Ojciec mi opowiadał, że kiedyś się w to bawił…
Zwykłe kółko od roweru czy czegokolwiek – mogło być z oponą albo sama rafka. Nawet lepiej, bo tłukło się wtedy po kocich łbach jak szalone. Napędzało się go patyczkiem pchając w szprychy a gdy była to sama rafka to prowadziło się też wciskając ten patyk w miejsce na dętkę. Ponoć mistrzowie potrafili godzinami i kilometrami prowadzić swoje koło bez stopu i przewrotki… I biegło się przed siebie bez zatrzymywania…
Dziś patrzę na to i usiłuję odgadnąć sens… Gdzie tu była zabawa? Co w tym tak fascynującego że każdy chłopak w okolicy musiał mieć koło i kiedy przelatywali jak stado wróbli przez okolicę to tłukli się jak potępieńcy. 
Mogę tylko zgadywać – czas przed i po wojnie – dzieci ulicy. Rowery są tylko dla dorosłych a więc duże i ciężkie. I drogie. Tocząc koło można było dać upust fantazji – oto pędzisz rowerem… Ba! Jakim rowerem?! Samochodem! Samolotem! Ścigam! Uciekam! Pędzę!…
A dziewczyny?.. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć tego fenomenu – kawałek gumy i trzy dziewczyny. I mogły tak podskakiwać w miejscu godzinami. Wyczyniając rożne ekwilibrystyczne sztuczki samymi nogami. To była właściwie walka z siłą ciążenia – kto nawywija sprawniej zanim na ziemię spadnie. I cały zestaw figur na coraz wyższym poziomie – kostki, łydki, kolana, uda itd… Podskakiwały coraz wyżej, a nogi śmigały jak u młodej sarny. Patrzyliśmy na nie z politowaniem idąc grać w pikuty, w nogę albo inne chłopackie zajęcia. Patrzyliśmy na nie ze skrzętnie ukrywanym podziwem, nie rozumiejąc budzących się w nas emocji. Patrzyliśmy na nie…
11873473_741074392687103_4295578347862540440_n

Komentarze

comments